niedziela, 20 października 2013

W KLAPKACH NA MOUNT EVEREST

Gdy czytasz te słowa, 50-letni Apa Szerpa bije absolutny rekord świata – po raz 20. wchodzi na Czomolungmę. I to bez medialnej fanfaronady

Tej wyprawie nie towarzyszy wielki rozgłos, bo to, co dla innych byłoby ekstremalnym wyczynem, dla niego jest po prostu kolejnym wyjściem do pracy. Nic dziwnego, jest przecież Szerpą. Na szczycie Apa rozsypie, zgodnie z ostatnią wolą zmarłego, prochy sir Edmunda Hillary’ego, jednego z dwóch pierwszych zdobywców Everestu. Dwóch, bo w 1953 roku towarzyszył mu najsłynniejszy z Szerpów Tenzing Norgay. Zejście ze szczytu również nie będzie zwyczajne – Apa i towarzyszący mu wspinacze zniosą śmieci porzucone w strefie śmierci przez innych himalaistów. Zbierze się tego kilka ton, w tym całe mnóstwo opróżnionych butli tlenowych. Dzięki tej dziwnej wyprawie Everest odzyska choć część dzikiego uroku, który coraz trudniej było dostrzec spod narastającego wysypiska.

Z dzieckiem na szlak
W leżącym u stóp najwyższej góry świata nepalskim rewirze Szerpów nic chyba nie jest zwyczajne. Brak tutaj dróg i ruchu kołowego, są za to liczne ścieżki i ciągnące nimi sznury pieszych tragarzy wspomaganych przez jaki. W ten sposób transportuje się tu wszystko, od opału i materiałów budowlanych po jedzenie. Rozrzucone po zboczach poletka uprawne przemocą wyrzezano ze skał, a wioski i osady wyglądają tak, jakby cudem trzymały się urwisk.

A pomiędzy tym wszystkim uwijają się – i wbrew pozorom nie są to tylko romantyczne legendy – ludzie niezwykle silni i w niebywały sposób znoszący niewygody, o jakich nam, Europejczykom, nawet się nie śniło. Doktor Arthur Wakefield, uczestnik słynnych wypraw George’a Mallory’ego w latach 20. ubiegłego wieku, opisał towarzyszących ekspedycjom tragarzy jako „pstrokaty tłum” ludzi wnoszących ważące 35 kilogramów bagaże na wysokość 5500 metrów. Wśród niosących byli i starcy, i nastolatki, i kobiety, które dodatkowo dźwigały ze sobą niemowlęta. Wszyscy oni mimo ujemnych temperatur sypiali jedynie pod osłoną skał.
Dziś najsilniejsi Szerpowie potrafią całymi dniami nieść pod górę pakunki ważące ponad 45 kilogramów, a ci poruszający się w łatwiejszym terenie noszą nawet ponad 100. Już raczej nie zdarza się im sypiać pod gołym niebem, a i za wyprawowe ubranie nie służą im klapki włożone na gołe stopy i foliowa peleryna przeciwdeszczowa, co można było zobaczyć jeszcze 10 lat temu.

– Dzisiejsi Szerpowie są niekiedy lepiej wyposażeni niż niektórzy himalaiści – komentuje słynny polski wspinacz Krzysztof Wielicki. – Każdy z nich ma wizytówkę i legitymację uprawniającą do zarobkowego udziału w wyprawach wysokogórskich. Wielu zna język angielski i podstawy wspinania, aby lepiej sprostać oczekiwaniom.

O istnieniu Szerpów świat dowiedział się, kiedy Edmund Hillary wraz z Tenzingiem Norgayem zdobyli dziewiczy Everest. Hillary dostał za to od królowej brytyjskiej szlachectwo, Szerpa – medal. Tragarze byli niezbędni podczas organizowanych aż do lat 80. XX wieku wielkich wypraw typu oblężniczego. Tym ekspedycjom trzeba było zapewnić tony sprzętu i jedzenia, bo u podnóża szczytu spędzały one nieraz całe tygodnie, sposobiąc się do ostatecznego ataku. Szerpowie gotowali, rozstawiali namioty i sprzątali, zdarzało się jednak, że byli odprawiani z kwitkiem, gdy zgłaszali się po zapłatę. Cierpieli w górach niewygody, ale i bardzo często z tych gór nie wracali. Wedle szacunków Szerpowie stanowią aż jedną trzecią ofiar Everestu.

W górę głowy
Czarę goryczy przelał wypadek w 1997 roku. Cierpiącego na chorobę wysokościową 20-letniego nepalskiego tragarza beztrosko odesłano samego na dół. Po 30 godzinach zmarł. Ta tragedia była przełomem, po którym Szerpowie podnieśli głowy, zrozumiawszy, że bez nich większość wypraw na Everest nie ma szans powodzenia.

Podczas takich ekspedycji himalaiści prowadzą na szczyt osoby niedoświadczone, ale suto płacące. – Widziałem, jak przed przybyciem uczestników Szerpowie instalowali na lodowcu Ice Fall (5500 metrów nad poziomem morza) pod szczytem Everestu namioty i liny – opowiada Wielicki. – Zaporęczowali też, czyli umocnili linami, ostatni odcinek, prawie 900 metrów różnicy wysokości, najtrudniejszy fragment drogi. Wystarczy zapłacić za prawo do korzystania z tej infrastruktury i droga wolna. Umiejętności wspinaczkowe nie są już konieczne.

Na jednej wyprawie doświadczony szerpański tragarz jest w stanie zarobić nawet 3 tysiące dolarów (turysta płaci 65 tysięcy dolarów za udział w wyprawie na Everest). Jedna–dwie ekspedycje w roku i rodzina ma za co przeżyć. Jeszcze lepiej zarabiają przewodnicy, a najlepiej – wykwalifikowani himalaiści wciągający klientów na szczyt. A Szerpowie to naród łebski, więc pieniędzy nie marnują, tylko inwestują. Dowód to rosnąca liczba wciśniętych między przydrożne skały pokoików do wynajęcia, restauracji i kawiarenek internetowych, które wabią turystów namiastką zachodnich zbytków. Bo turyści to kury znoszące złote jajka. Jedyny tak intratny biznes w surowych Himalajach.

Oczko na szczycie
Tym, co najbardziej zadziwia przyjeżdżających w Himalaje cudzoziemców, jest łatwość, z jaką Szerpom przychodzi ciężka praca na bardzo dużych wysokościach. Obładowani do granic możliwości tragarze narzucają takie tempo marszu, że nie mogą za nimi nadążyć ich klienci z lekkimi plecakami. Szerpowie śmieją się, że oglądając ich z tyłu, turyści mają przez cały czas swoje bagaże na oku.

Jeszcze bardziej godna podziwu jest odporność nepalskich tragarzy na niedobór tlenu na dużych wysokościach. Cudzoziemscy himalaiści mogą im tego tylko pozazdrościć.

– Szerpowie pochodzący z wiosek, które leżą na wysokości nawet 4500 metrów, mają nad nami znaczną przewagę aklimatyzacyjną – przyznaje Wielicki. – Są silni, wychowywani w trudnych warunkach, bardzo sprawni.

Nic zatem dziwnego, że to właśnie Apa stał się rekordzistą, jeśli chodzi o liczbę wejść na Everest. A inny Szerpa wspiął się tam w niecałe 11 godzin, dzięki czemu stał się najszybszym zdobywcą najwyższej góry świata. Nacja ta wydała również między innymi najstarszego (77 lat) i najmłodszego (15 lat) zdobywcę szczytu. Jeszcze inny Szerpa pobił rekord długości przebywania na wierzchołku Everestu, w miejscu nie bez przyczyny zwanym strefą śmierci. Tam już po prostu nie ma czym oddychać – do dyspozycji pozostaje jedna trzecia tlenu, który mamy na nizinach. Większość ludzi już po kilku godzinach straciłaby życie. Babu Chhiri Szerpa spędził na szczycie imponujące 21 godzin.

Naukowcy od dawna zastanawiali się nad tajemnicą przystosowania Szerpów do wspinania się w wysokich górach. Dowiedziono, że ludzie ci bardzo rzadko zapadają na chorobę wysokościową, której objawem jest obrzęk płuc lub mózgu spowodowany niedoborem tlenu. Badania opublikowane w ostatnim art. stylem.pl pokazały, że u Tybetańczyków (a Szerpowie przybyli do Nepalu właśnie z Tybetu) żyjących na wysokości ponad 4500 metrów ewolucja wykształciła zestaw 10 wyjątkowych genów. Ich rola polega na poprawie efektywności metabolizmu i skuteczniejszym wchłanianiu tlenu. Zapobiega to zwiększaniu liczby czerwonych krwinek – typowej reakcji fizjologicznej na obniżoną zawartość tlenu, jaka zachodzi u ludzi z nizin. Jest ona niebezpieczna, bo zagęszcza krew i może prowadzić do zatorów i niewydolności krążeniowej.

Choć w wyprawie Apa Szerpy w gruncie rzeczy chodzi o dbałość o miejsce pracy, to Szerpowie wciąż dziwią się, dlaczego biali nieustannie pchają się na górę, choć tak bardzo ich to męczy i najwyraźniej im szkodzi. Ale nie narzekają – w końcu kto inny tak chętnie przynosiłby w Himalaje pieniądze?

Piotr Stanisławski